Uwiedzony

Gdy patrzę w Twoje oczy umysł mój i zmysły zwodzi blask anielski niby nieprzeniknionymi myślami usłany. Jak wśród pnączy sennych opadam spokojnie pewny, że pochwycą mnie Twoje spojrzenia i Twe dłonie. Dotykiem łagodzisz każdy ból i smutek. Budzisz nim tajemnice cielesne i duchowe, niespełnione, nienasycone, niezrozumiałe dla mnie samego niczym w uroku nieba nocnego niezrozumiałe jest jego piękno. Oddaniem władasz nad sercem moim i urokiem rozchylonych ust czarujesz w mym umyśle. Piękno to – przyozdobione sercem czułym, jak księżyc chwałą nieba po zmroku staje się na chwilę – dodaje Ci uroku. Wiedź mnie, o kochanie! Nad wodami naszych pragnień spotkajmy się razem, by kąpać się w nich do woli. Będziemy się karmić ja Twoją, Ty moją radością. Będziemy spijać ze swych dłoni ja Twój, a Ty mój smutek i będziemy czuć Ty moim, a ja Twoim ciałem. Jak noc i księżyc bliscy sobie będziemy, a gwiazdy od wieczności lśniące pozazdroszczą nam tej więzi. Spojrzeniem wiernym mnie przywołasz, a ja z sercem otwartym przybędę. Piedestał nieba o zmroku oddam w Twoje ręce. Darem niech stanie się też słońce poranne, co w brzasku swym ciepłem ogrzeje ciała nasze. I potok słów z czułością wylanych niech dla Ciebie płynie i w sercu się gromadzi. Podobnie też dźwięki melodii przez niebo do Ciebie słane z natchnieniem, zachwytem i o zmierzchu…, choć nic nie są warte przy Twoim uśmiechu. Tak zdobić wierszami pragnę Twe ciało i słyszeć niespełnionego pragnienia łkanie, co pięknu Twemu hołd składa…
…lecz nad to piękno sławi Twe oddanie.

 

Hymn najwspanialszy

Jęki jak z otchłani tortur przez komnaty pragnień wiodą
Ku spełnieniu, ku sytości, ku zadowoleniu ciał.
Ozdobione Twym spojrzeniem uczynionym, aby błagać
Płyną wprost do mojej duszy…
Zapadają w głębię ciała…


Malowane dłonią Boga stopy na swych palcach wspięte
Niczym chcące sięgnąć szczytu niebios swego poświęcenia.
W otwartości geście uda przymuszone zwięzłą siłą,
Obnażając to, co najcenniejsze…


Biodra kołyszące, jakby czasem władające wiecznie.
Pod otuchą ciętej skóry błagać zdając się o litość.
Plecy zgrabnie w łuk wygięte w nucie swego poświęcenia
Każąc mocniej swoim pięknem… zachęcając bat do bicia…

 

Piersi dumnie ozdabiając ciało w jarzmo przystrojone
Wciąż skomlące o pieszczotę… i  skomlące o udrękę.
A w koronie monumentu droga z ciała do umysłu.
Z pętlą lekko zaciśniętą, nadającą ciału sensu.

 

Twarz – to klejnot Twój bezcenny. Księga, z której mogę czytać.
Aż do śmierci niezamknięta. Lustro oddanego ciała…
Obraz doznań, uczuć, lęków…
Bólu, przyjemności, dumy…
Poniżenia i cierpienia,
Błagań, pragnień, zniewolenia…

 

Jako gloria zaś nad wszystkim
Wyrzeźbione weną Boga dłonie w sznury uwięzione.
Włosy lekko rozpuszczone okrywając nagie ciało
Opadając jakby liście tchnieniem wiatru uwiedzione,
Wśród księżyca zimnych świateł.

 

Wszystko to jak skarb bezcenny na dnie piekła ukrywany
Niepokoi serce moje, nie pozwala żądzą zasnąć.

 

Więc chcę smagać, chcę napierać,
Pragnę posiąść, wziąć, zabierać,
Złupić, schwytać, zdominować…
Marzę skraść Cię i zagrabić,
Bólem i rozkoszą palić,
Ciało Twoje… swoim… strawić!

 

„Tak chcieć pragnę Twojej dłoni
Pragnę chcieć, gdy ciało boli.
Pragnę oddać Ci swą wolę,
Lecz tak bardzo wciąż się boję.”

 

Więc się nie bój!
Już tu jestem.
Karmić Cię z mej dłoni będę.

 

Gram pieszczoty i cierpienia,
Adoracji, poniżenia.
Gram rozkoszy i gram bólu.
Gram… lub dwa gramy spełnienia.

 

Z mojej dłoni dam Ci więcej
Niż ktokolwiek dać Ci może.
Wraz z udręką i cierpieniem
W duszy Twojej szczęście złożę.

 

Czułość ciepłą jak wiatr letni,
Miłość w sercu, spokój w wnętrzu.
Rozpieszczone ciałem ciało…
A z tej samej dłoni z pejczem wciąż bijące moje serce.
I jak wina czerwień zmysły,
I jak słodycz podniebienie,
Tak to serce Ci oddane
Niech upija Twoje serce.

 

Powiedź teraz moja damo
Czy lęk trawi Cię wciąż jeszcze?
O, jeżeli to za mało mogę pisać jeszcze więcej!

 

„A czy rozkosz dać mi umiesz
Kiedy ciało cierpi z bólem,
Z poniżeniem i ze strachem
Przed kolejnym z Twoich pragnień”?

 

„Rozkosz” to me pierwsze imię,
Bo z rozkoszy magia płynie.
Ja zaś magią się okrywam,
Kiedy Panem mnie nazywasz.
Nawet bat w mej męskiej dłoni
Do rozkoszy Cię nakłoni.
Gdy zaś z łzą popłyną dreszcze
Własnym batem Cię dopieszczę.

 

O nic więcej już nie pytaj.
Poczuć czas swą suczą rolę.
Czy chcesz oddać mi swe ciało?
Czy chcesz oddać mi swą wolę?
,,,,,,,,,,
Każdy raz opada czule na Twe piękne, boskie ciało.
Pozostaje czerwień słodka, podniecając moje oczy.
Jesteś snem z czarnych fantazji
Już spełnianych w mrokach nocy.
Szamoczące się spojrzenie…
Brwi zmarszczone w znaku troski…
Ciało Twe jak wśród fal morskich
Z wiatrem mojej płynie woli.
I gdy będziesz już na krańcach świata,
Gdy zaufasz mi bez granic…
Wleję w Twe cierpienia korne przekładane podnieceniem
Dotyk delikatny, słodki i pieszczący Cię namiętnie.
,,,,,,,,
I przeplotą się doznania i wprowadzą Cię w ten raj.
Czujesz dłoń jak wchodzi w Ciebie i chcesz błagać już o więcej.
Już zroszona żarliwością, namiętnością i cierpieniem.
Już otwarła swoje wrota, już gotowa na przyjęcie.
Rozkazuję Twemu ciało, rozkazuję Twojej woli.
Klękaj, więc, gdy Pan Twój każe.
Czas by poczuć jak smakuje deszcz rozkoszy w świecie moim.


Kropla szczera uniesienia ponad szczytem rozpostartym
Ust, w wyczekiwaniu geście mży w introwertycznym stanie.
W końcu spada na Twe oczy płynąc jak przez morskie szlaki
Wolno, gęsto, patetycznie i z najszlachetniejszym smakiem.
Ogarniając mnie z oddaniem patrzysz z wzrokiem pożądania.
Podsycane pejczem jęki ogarniają moją męskość.
Zbliża się ta szczytna chwila – sacrum Twego namaszczania,
W białej szacie na swej twarzy stworzysz ze mną świętą jedność.



Drugiej kropli smak poznajesz.
Jeszcze bardziej szlachetniejsza, jeszcze gęstsza…
Spływa w usta wróżąc sobą
Lawę bieli z mego wnętrza.
Pieść mnie głębiej, pieść mnie pełniej,
Już się zbliża szczyt rozkoszy.
Czujesz…?
Płynie…
Z laską w dłoni…
Akt oddania dokończony.


Teraz w białym winie skrywasz
Twarz jak ląd za mglistym cieniem.
Jestem moją niewolnicą,
Ale jesteś też oddechem.
Snem, którego przebudzeniem nie potrafię złapać w myślach.
Sensem bytu i kierunkiem tkwiącym w naszych nagich zmysłach.
Wiatrem nieuchwytnym wiecznie, co jak puch ucieka z dłoni.
Biciem serca nieustannym władającym życiem moim.


Z zwilgotniałym wzrokiem wzdychasz.
Czujesz, że spełniłaś rolę.
Lecz nie kończą się te magie.
Magie te są nieskończone.
Wolność Twoja w Twej niewoli
Wciąż zatacza horyzonty
Niepoznane dla Twej duszy,
Tajemniczych doznań lądy.
Otwórz, więc przed Panem wrota.
Ugość Go jak wierna służka.
Z wyrafinowanym smakiem zbiorę
Z naszych serc uczucia
I przeleję je na ciała,
Jak przelewa Stwórca deszcze, by nasycić życiem ziemię.
Ja nasycę Cię pragnieniem.
Wraz z oddaniem,
Z zaufaniem, którym darzą się najbliżsi.
Z przyjemnością dusz kochania,
Z magią zmysłów w głębi ciała,
W spazmie szczytu uległości,
W apogeum namiętności,
Otulając ciało ciałem
Sięgnąć szczytu Ci nakażę.

 

Zniewolenie (dusza, ciało i oddanie)

W pętach erotycznych powrozów,
W węzłach swego podniecenia,
Szamoczesz się racząc moje oczy,
I spoglądasz w otchłań uniesienia.


Spojrzenie…
To błagalne spojrzenie to świadectwo Twej niewoli,
Zniewolenia Twego ciała, Twojej duszy, Twej miłości.
W seksualnym uniżeniu, w seksualnym poniżeniu,
W swym oddaniu, uległości
Jesteś moja już na zawsze!


Ciało…
Pragnę Twego ciała.
Twoich westchnień, Twoich słów, zapachu oddania….
Ust w rozkoszy rozchylonych,
Twoich delikatnych dłoni….
Twojej nagiej, chłodnej skóry ogrzewanej mym oddechem
Twoich jęków i uniesień rozpalanych moim szeptem.


Nie odejdziesz już ode mnie.
Nigdy na to nie pozwolę.
Lecz nie władza o tym włada.
Nie ma wola jest rozkazem.
Tutaj rozkazuje bliskość,
Magia ciała i pragnienie!
Tutaj rozkazuje miłość,
Dusza, Ciało i Oddanie!

 

Poczuj cos takiego

Ciemność…
Żądza jak otchłań głęboka przesyca intymność zbliżeń.
Wpełza do Twego ciała ogarniając je niezrozumiałym klimatem
I krzyczy już w ciele tkwiąca jak do krwi chłostana batem,
Jak palona żywcem rozżarzonym żarem:
„Weź mnie, przywłaszcz, popadnij w niepamięć!”
By się stać jak w mglistym cieniu ostrzem je przeszywającym…
By móc stać się namacalnym bytem w świadomości tkwiącym…
By móc poczuć siebie mocno jak nikt jeszcze, jak nikt nigdy…
I by zjednać się z sekretem w moim wzroku ogień tlący.
Strach w lubieżnym pożądaniu…
Skryty pod upływem czasu z każdą chwilą wciąż narasta
I ogarnia swym urokiem.
Budzi respekt i uległość.
Ustępuje tylko ciepłu, które czujesz w sobie,
Ciepłu, które Cię rozgrzewa i oblewa ciało potem.
Z pożądania…
Z podniecenia…
Lub z niecierpliwości…


Lubisz czuć tę chwilę długo,
Delektować się jej smakiem.
Lubisz czuć jak zaraz po niej piekę Twoje uda bólem!
I jak pieszczę Cię palcami…
Jak wyzywam i poniżam…
Jak Ci rozkazuję ssać mnie…, jak wypełniam Cię brutalnie.
I gdy wijesz się z rozkoszy…
I ten moment, gdy jak kat z toporem w dłoni
Z bezlitosnym w wzroku geście
Kończę rozkosz, którą czujesz… tytanicznym dreszczem.

 

Białe wino

Krople rozkoszy spływające po Twych udach
Jak wino białe po brzegach naczynia.
Ta rozkosz Cię upija słodyczą swych doznań,
Ta rozkosz Ci miła w miłości naszej źródło ma.


Namiętnie roztańczone krople podniecenia
Jak wino białe lub czerwone w szlachetnej ozdobie
Smakiem swym zaszczyca podniebienie moje.
Nie żałuj swej obfitości.


W płatkach Twej róży, w nektarze tym bezcennym
Chcę cały się zanurzyć i w pocałunku namiętnym
Jak nieokrzesany, z barbarzyńską czułością
Pieścić i do czysta spijać to wino.


Usta wilgotne, twarz cała wilgotna, a dusza pijana.
W zmysłach nietrzeźwych już, w powiekach przymkniętych,
Sam rozkosz Twą czuję w cieple swego ciała,
W róży Twojej korzeniach schowanych,
W bukłaku wina Twojego zapachach.


Zachłannie, jak wody spragniony,
Całuję tą kobiecość, nasycam Tobą zmysły.
Przysuwam jeszcze mocniej
I wpijam jeszcze silniej.
Aż do powodzi, do fali ostatniej,
Do szczytu rozkoszy z twarzą przy Twym skarbcu.

 

  Brudny seks

Kochanie nasze to grzech śmiertelny.
Każdy akt oddania stopniem kolejnym do piekła bram.
Ciał naszych jedność Szatana posłaniem,
A nasza przyjemność tryumfem śmierci nad spokojem życia wiecznego.

 

W Piekle lub Gehennie rozkosze nasze ukryte.
Nieosiągalne dla innych są.
W mrokach pogrzebane szczyty naszych pragnień.
Czerpiemy z nich każdej nocy magicznej.


W nostalgii niepokojącej patrzymy w swe oczy,
Przenikamy do dusz naszych,
Po krańce perwersji najdalszych
I do granic możliwości ciał naszych z wyczerpania skonanych.

 

Nie chcę znać tych, co grzechem nazywają miłość uświęconą.
Tych, co zazdroszcząc oczerniają mnie swą głupotą.
I nie chcę znać tych, co w ciemności własnej niepojętości żyją,
Tych, co nieszczęsne wnętrze kryją,
W bojaźni boskiej okrywając zazdrość chorobliwą.

Kreator stron www - szybka strona internetowa