Wiara


„Wiesz nie ma na to żadnych dowodów. Przyjmuje to ,na wiarę’”. Często wielu ludzi z pełnym szacunkiem akceptuje taka wypowiedz mniemając, że jeżeli nie można czegoś zweryfikować należy to przyjąć „na wiarę”. W ten sposób wiara staje się ostatecznym argumentem na każde pytanie. W końcu, gdy komuś wyczerpie się arsenał argumentów zawsze może powiedzieć: „ale ja w to wierze”. No i po dyskusji. Zachodzi jednak pytanie. Czy skoro zostaliśmy obdarzeni rozumem to rzeczywiście staje się on bezużyteczny, gdy rozważamy to, w co wierzymy? Jeżeli ktoś „wierzy” w Boga to czy istotnie jego wiara zwalnia go od racjonalnego poparcia swego poglądu? Jeżeli tak, to znaczy, że Bóg jest ze sobą w sprzeczności, gdyż dał rozum, który i tak należy odrzucić w najdonośniejszej sprawie, która Boga dotyczy: Czy On istnieje! Nie jest to zgodne ani z rozumowaniem, ani nawet z podstawą chrześcijaństwa - Biblią. Okazuje się, bowiem, że bardzo często Biblia nawołuje do „upewniania się”, do „badania”, do „sprawdzania”, do „zdolności myślenia”… (Przysłów 3:21; 1 List do Tesaloniczan 5:21; List do Rzymian 10:2,3). Jeżeli w istocie wiara miałaby być bezkrytycznym przyjęciem czegoś za pewnik, to pisarze biblijni nie zachęcaliby do „upewniania się”, do „badania”, do „sprawdzania”…. Więcej! Żadna religia nie byłaby nieprawdziwą religią, ani obiektywnie prawdziwą, ponieważ ostatecznie każdy mógłby powiedzieć: „ale ja w to wierze”. Prowadziłoby to do wniosku, że Bogu obojętne jest, w co kto wierzy. Czy ktoś kłania się krowom, czy ktoś wielbi kamienie, czy obrazy, czy ktoś czci „matkę naturę”… Każda forma oddawania czci byłaby dobra, bo ktoś w to wierzy. A skoro jesteśmy już przy Biblii to warto zwrócić uwagę na to jak ona sama definiuje wiarę. Taka definicja zawarta jest w Liście do Hebrajczyków 11:1. Jest to nacechowane pewnością oczekiwania czegoś czego nie widać, a co istnieje. Czy pewność ta bierze się tylko gdzieś głęboko z naszego wnętrza? Nie! Doskonałym uzupełnieniem tej biblijnej definicji jest inny jej fragment z Listu do Rzymian 10:17, gdzie czytamy, że wiara idzie w ślad za tym co się słyszy! Wiara idzie w ślad za tym, co się słyszy. Nie bierze się z nikąd, nie jest podarkiem, transcendentalnym olśnieniem i nie przychodzi sama z siebie, ale pojawia się po usłyszeniu, po zobaczeniu, po zbadaniu…. Oto przykład. Załóżmy, że przychodzi do Ciebie człowiek, który chce pożyczyć pieniądze. To czy dasz mu pieniądze, czy też nie, jest uzależnione od tego czy dasz wiarę w jego uczciwość. Ale to czy będziesz mu wierzył czy też nie, zależy od tego, co o nim wiesz. Innymi słowy Twoja wiara bądź niedowierzanie w jego uczciwość będzie szło za tym co słyszysz i za tym co wiesz o tym człowieku. Wiara zawsze jest następstwem czegoś. Nie bierze się w jakiś tajemniczy sposób z naszego wnętrza. Jest logicznym następstwem. Gdyby było inaczej nie bylibyśmy w stanie odróżnić wiary od naiwności, łatwowierności, fanatyzmu… i nie bylibyśmy w stanie wpływać na to w co wierzymy jeżeli rzeczywiście wiara pojawia się bez udziału naszej siły poznawczej i gdzieś obok rozumu. To pojecie wiary jest uniwersalne i nie musi dotyczyć tylko zagadnień teologicznych. Tak samo wiarę należy pojmować, gdy mówimy o wierze w istnienie jakiegoś miejsca na Ziemi, gdy mówimy o wierze w miłość drugiej osoby lub wierze w zaistnienie jakiegoś zdarzenia. W każdej sytuacji wiara wynika z czegoś, jest następstwem czegoś pojmowanego przez nasz umysł. Gdy wiec ktoś mówi, że wierzy w coś, zawsze logiczne jest pytanie: dlaczego.


"Uintelektualnienie" wiary, co jak starałem się wykazać wyżej jest naturalną predyspozycją myślących istot, wkracza też na pole oceniania dobra, zła i grzeszności. W każdej znanej mi religii i wyznaniu słyszałem już "brak wiary to grzech" - cóż za skrajna demagogia, w zasadzie po prostu bzdura. Wróćmy chwilę do przykładu z wcześniejszych akapitów. Wyobraźmy sobie, że człowiek, który przychodzi po pożyczkę pieniędzy wzbudza nasze wątpliwośći w kwestii uczciwości. Odpowiadasz: "wiesz stary... chętnie Ci pożyczę, ale muszę mieć pewność, że mi oddasz". Na to pojawia się ktoś trzeci i mówi: "jak to, nie wierzysz mu, grzeszych". Myślisz sobie "co to za koleś wogóle, skąd się urwał,co moja ufność w jego uczciwość ma wspólnego z grzechem". Wydaje się to normalne, że nie wierzymy we wszystko, co ktoś nam mówi zwłaszcza jeżeli ma to wymagać od nas jakieś interakcji. Tymczasem dziwnym sposobem jeżeli chodzi o religię to irracjonalne zachowanie jest już na miejscu! I gdy ktoś wymaga od Ciebie praktykowania religii, a Ty odpowiadasz "wybacz, ale to co mówisz wzbudza moje wątpliwości, nie jestem pewien czy masz rację, nie wierzę w to" to tym razem jest to już grzech :). Jeżeli jednak wiara nie jest przejawem woli, nie jest w posiadaniu naszego wyboru, lecz jest rezultatem naszej wiedzy, lub jak niektórzy uważają"darem bożym" to dlaczego Ja mam odpowiadać za coś co nie leży w mojej woli? I jak grzechem może być stan umysłu nie zależący ode mnie? Jedyne, co można nazwać tu grzechem to świadome zamykanie się na wiedzę i odtrącanie źródeł wiedzy, które generują nasze "wiary" w to lub tamto. I zdaje się, że owe grzeszne odrzucanie tego, co pasuje lub nie pasuje, dotyczy bardziej osób religijnych niż świeckich.

Kreator stron www - szybka strona internetowa